...to nie grzech... Na szczęście!
tytuł: Czekolada
autorka: Joanne Harris
No i jestem w kropce! Pierwszy raz muszę przyznać, że film podobał mi się bardziej niż książka. No cóż. Co konkretnie mam na myśli? Nie podoba mi się schemat: Kościół = zły, zabobonny, zaściankowy. Na szczęście jest to wizja Kościoła z dawnych lat. Dziś chrześcijaństwo wygląda zupełnie inaczej, jest tu miejsce dla każdego z nas, jest też miłość, zrozumienie i dialog. "Każdy święty chodzi uśmiechnięty", a w wielu Kościołach po Mszy św. jest herbatka i ciasteczka. U mnie tak bywa :) Przynajmniej ja taki Kościół znam i taki chcę tworzyć. Ale w historii było rożnie, i mam wrażenie, że o tym jest ta książka. To bardzo trudna lektura dla mnie, osoby wierzącej i ufającej, że dobro kryje się w każdym człowieku. Być może autorka zna tylko negatywne oblicze Kościoła, i takie ukazuje w swojej powieści...
Ksiądz, rygorystyczny, powściągliwy, o purytańskim obliczu, stara się zapanować nad duszami swoich owieczek. W Lansquenet jest on jedynym prawodawcą i stróżem moralności. Boi się, że odrobina czekolady, odrobina ustępstwa zniszczy obietnicę życia wiecznego:
tytuł: Czekolada
autorka: Joanne Harris
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 24 maja 2000
tytuł oryginału: Chocolat
liczba stron: 368
moja ocena: 4/6
Ksiądz, rygorystyczny, powściągliwy, o purytańskim obliczu, stara się zapanować nad duszami swoich owieczek. W Lansquenet jest on jedynym prawodawcą i stróżem moralności. Boi się, że odrobina czekolady, odrobina ustępstwa zniszczy obietnicę życia wiecznego:
Ogarnia mnie jakaś rozpacz, ściera duszę, po trochu ją zmniejsza. Podobnie katedrę mogą z biegiem lat niszczyć osady kurzu i piachu. Czuje, jak ta rozpacz kruszy moją stanowczość, moją radość, moją wiarę.. Chciałbym przeprowadzić ich przez ciężkie próby, przez głuszę. A cóż ja tu mam? (...) Diabeł jest tchórzem, nie pokazuje swego oblicza. Jest bezszelestny, rozprasza się i milionami cząsteczek przenika, wpełza w ludzką krew, w ludzkie dusze".
Vianne Rocher przybywa do tego małego francuskiego miasteczka wraz z ciepłym wiatrem. W Wielkim Poście otwiera cukiernie vis a vis kościoła. Wraz z córka Anouk, jak niegdyś z matką, błąka się po świecie nie mając domu, rodziny, stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Często zastanawia się, czy nie osiąść gdzieś na stałe.
"Patrząc na słońce zastanawiam się nie stąd ni zowąd, z jakim uczuciem bym spoglądała, jak ono wschodzi wciąż nad tym samym horyzontem za pięć - może za dziesięć, może za dwadzieścia - lat. Ta myśl jest dziwnie oszałamiająca, wywołuje lęk i tęsknotę (...) Sprzedaje marzenia, małe przyjemności, słodkie nieszkodliwe pokusy, które zwabiłyby rzesze świętych do przebierania wśród orzechów i nugatów..."
Vianne ucieka przed przeszłością, przed lękiem, przed nieokreślonym bliżej wrogiem. Ucieka przed sobą i przed ciągłą ucieczką. To kobieta tajemnicza, chce wreszcie żyć... Kocha magię czekolady, której smak poznała w dzieciństwie. Po matce odziedziczyła umiejętność czytania w ludzkiej duszy. Ale alchemia i pasja kryła się w przyrządzaniu czekolady:
Kiedy pracuję uwalniam się od wszelkiej myśli, oddycham głęboko. (...) Połączone wonie czekolady, wanilii, rozgrzanej miedzi i cynamonu odurzają, wspaniale sugestywne; jest w tym surowy zapach ziemi południowoamerykańskiej, gorąca żywiczna wonność lasów deszczowych. Przenoszę się teraz. Jestem z Aztekami przy ich uświęconych obrzędach: Meksyk, Wenezuela, Kolumbia (...) Cofnięcie się do czasów, kiedy świat był większy i bardziej dziki (...) ludzie czcili ziarno kakaowe. Przypisywali mu czarodziejskie właściwości".
Książka zawiera przepyszne opisy przyrządzania czekolady i za to ją polubiłam. Czytając kolejne strony czuje się zapach kakao i wanilii. Przyznam się szczerze, że zanim zamknęłam książkę przeczytawszy ostatnią stronę, zjadłam kilka tabliczek czekolady... No cóż, nie mogłam się powstrzymać :) Szkoda tylko, że kartki nie pachną tylko cappuccino, ale i niechęcią do Kościoła. Z drugiej strony to tylko książka...
Pod tym względem film jest uroczy. Pierwsze skrzypce gra w nim czekolada, a negatywny wydźwięk zostaje złagodzony przez wprowadzenie fikcyjnej postaci burmistrza. To on prezentuje nienawiść do odmienności, sarkazm, dwulicowość i lęk przed drobnymi przyjemnościami. Skupia w sobie wszystkie negatywne cechy. Steruje młodym i niedoświadczonym księdzem, który ostatecznie buntuje się i idzie za prawdą i dobrem w swym sercu. Z tego względu film bardziej do mnie przemawia. Nie jest jednostronny i pokazuje wszystkie kolory i odcienie charakterów czy to ludzi Kościoła, czy to ludzi władzy. Ostatecznie dobro zwycięża... Za to pokochałam film, a książkę.... za czekoladę...
Hmm. Ja zakochałam się w czekoladzie. Na szczęście nikt w Kościele nie zabrania mi jej jeść. Uffff :) :) :) Może dlatego czekolada obok kawy, sprawia, że zapominam o wszystkich troskach. Dietetycy pewnie określiliby to mianem uzależnienia. ale ja wole myśleć, że to magia drzewa kakaowego. Nic nie może się równać ze smakiem czekolady, kiedy w niedzielne popołudnie (po Mszy oczywiście) siadam w fotelu, wyjmuję książkę i tabliczkę czekolady. I to nic nie szkodzi, że w poniedziałek trzeba będzie iść pobiegać lub na popływać. Słodycze są tego warte :)
Anna M.




Z natury nie ciągnie mnie do słodyczy, ale po tym wpisie nie mogłem się powstrzymać i tabliczkę czekolady pochłonąłem. Pytanie: czy zło Kościoła przedstawiona jest tylko pod postacią księdza, czy też w innej formie (opisy, dygresje autora)?
OdpowiedzUsuńW postaci księdza skupiają się poglądy i postawy ludzi Kościoła z zamierzchłych czasów. Niestety jest to bardzo negatywny obraz i, moim zdaniem, krzywdzący dla dzisiejszego chrześcijaństwa... No cóż
OdpowiedzUsuńJa pokochałam film i książkę za pasję do tworzenia czekolady, za tajemnicę pradawnych przepisów, odwagę bycia sobą i indywidualizm głównej bohaterki.
Pozdrawiam słodko i czekoladowo...
P.S. Ja również nie oparłam się dziś pokusie pysznej czekolady. A czytam właśnie "Klub miłośniczek czekolady" i już na pierwszej stronie mamy słowa: " W sytuacjach kryzysowych lekiem, po który zawsze sięgam, jest czekolada z ziaren kakaowca z jednej konkretnej plantacji na Madagaskarze. Nie ma takiej przypadłości - nie w tym wszechświecie - której by nie wyleczyła. To lekarstwo na wszystko, począwszy od złamanego serca, skończywszy na bólu głowy. A jedno i drugie przytrafia mi się nader często, możecie mi wierzyć". Podpisuję się pod tymi słowami w 200%
Oglądałam tylko film i był po prostu uroczy. Książkę też chętnie przeczytam, chociaż boję się efektów ubocznych w postaci dodatkowym kilogramów.
OdpowiedzUsuńPolecam jeszcze "Rubinowe czółenka" tej samej autorki. Fakt - to były czekoladowe dni - w przenośni i dosłownie, ale cóż.... BYŁO SŁODKO! I tego się trzymajmy. Pozdrawiam niedzielnie...
OdpowiedzUsuń